Oderwałem się od Leo i spojrzałem na Percy'ego. Nie wiem ile z naszej rozmowy usłyszał, ale wiem, że widział końcówkę. Musiałem coś zrobić. Percy nie może się teraz od nas odizolować, to by było zbyt bolesne.
- Ćwiczyliśmy rolę - wypaliłem bez zastanowienia.
Na twarzy Leo pojawiło się zdziwienie, jednak znikło tak samo szybko.
- Rolę? - spytał Percy.
- Tak, rolę - syn Hefajstosa zrozumiał o co mi chodzi. - Chodzimy do tej samej śmiertelniczej szkoły i gramy główne role w spektaklu. Tak jakoś wyszło, że spektakl jest o gejach.
Percy wbił we mnie wzrok, wyraźnie dając mi do zrozumienia, że nie uwierzy tak łatwo.
- Ty? W spektaklu? I to główną rolę? - zwrócił się do mnie. - Zawsze trzymasz się na uboczu.
Poczułem gniew. Zawsze jak jestem przy nim, coś we mnie pęka. Zawsze wkurzam się, że nic nie widzi, że jest ślepy, jakby ktoś użył wobec niego Mgły. A teraz jeszcze mówi mi jaki jestem co sprawiło, że mój gniew był jeszcze silniejszy, choć wiedziałem, że nie powinienem tak się zachowywać, przecież dopiero co zmarła ukochana Percy'ego, wybuchłem.
- Nie, Percy! Zawsze trzymam się na uboczu, gdy jesteś w pobliżu - krzyczałem. - Wiesz dlaczego? Bo jesteś ślepy. Jesteś głupim, ślepym idiotą, który mnie nie dostrzega. Cały czas widzisz tylko Annabeth. Nawet teraz, kiedy nie żyje - zobaczyłem, że na wzmiankę o córce Ateny w jego oczach pojawiają się łzy, to sprawiło, że cały gniew odpłynął. - A ja... - powiedziałem niemalże bezgłośnie, ze spuszczoną głową. - Ja cię kocham. Przepraszam.
Odwróciłem się i zacząłem biec. W biegu zamieniłem się w cień. Nie chciałem, żeby widzieli moje łzy. Usłyszałem tylko jak Leo wykrzyknął moje imię. Leo... tak, on też jest miłością mojego życia, ale jednak moje uczucia wobec Percy'ego są większe. Zawsze chcę to, czego mieć nie mogę.
Wyłoniłem się z cienia w trzynastce, tuż przy mojej pryczy. Skuliłem się na niej w kłębek i pozwoliłem łzą spływać po policzkach. Jak mogłem być tak głupi? Teraz Percy na pewno zerwie ze mną jakikolwiek kontakt. Stracę go na zawsze. Wcześniej, mimo, iż był z Annabeth, chociaż się do mnie odzywał.
- Nico! - usłyszałem głos Leo, dochodzący sprzed mojego domku. Chociaż on się o mnie martwi.
- Nico? - głos był bliżej i zdecydowanie nie należał do Leo. Znałem ten cudny, miękki głos.
Percy ukucnął przy mojej pryczy patrząc mi prosto w oczy. Na jego twarzy, po raz pierwszy od śmierci Ann, pojawił się uśmiech. Lecz ten uśmiech był inny, jak zawsze pełen ciepła i troski, ale było w nim coś jeszcze. Coś, czego nie potrafiłem rozpoznać.
- Idź sobie - wyszeptałem i zamknąłem oczy.
Wtedy poczułem jak czyjeś palce ocierają moje łzy. Bliskość i delikatność Percy'ego sprawiła, że moje serce zaczęło bić szybciej. Po raz kolejny przekląłem w duchu moją głupotę oraz syna Posejdona.
- Nie mogę odejść, Nico - powiedział jedwabistym głosem.
Poczułem jego wargi łączące się z moimi w pocałunku. Niewiele myśląc odwzajemniłem go. To było spełnienie moich marzeń. Jednak znałem dobrze Percy'ego. Znów ogarnął mnie gniew i odepchnąłem herosa.
Zaskoczony syn Posejdona upadł, a mnie natychmiast ogarnęło poczucie winy. Jak mogłem tak postępować?
Poderwałem się z pryczy i ukląkłem obok niego. Leo klęczał po drugiej stronie.
- Percy? Przepraszam - powiedziałem.
- Nic się nie stało. Tylko nie rozumiem, co cię napadło - odpowiedział.
- Ja też nic z tego nie rozumiem - dodał Leo.
- Bo... bo ja się boję, że to było z litości. Wiem jaki jesteś, Percy. Zrobisz wszystko, żeby wszyscy w okół byli szczęśliwi. Nie chcę, żeby ktoś się nade mną litował. Wiem, że kochasz tylko Ann i, że bardzo cierpisz po jej stracie. Nie chcę być ciężarem. Poradzę sobie, naprawdę - i znów te cholerne łzy w moich oczach.
Syn Posejdona oparł się na łokciach. Patrzył prosto w moje oczy, a ja nie mogłem oprzeć się pokusie, by nie spojrzeć w jego. Morska zieleń jego tęczówek zawsze mnie hipnotyzowała, im dłużej się w nie wpatrywałem, tym trudniej było mi odwrócić wzrok.
- Nico... - odezwał się Jackson. - Wiem, że nie lubisz litości. Nie lituję się nad tobą... Odkąd wróciliśmy z Ann z Tartaru nasze relacje uległy zmianie... Nie wiem czy zauważyłeś, ale częściej się kłóciliśmy. Czułem, że ten związek ma nikłą przyszłość, lecz po tym wszystkim, co razem przeszliśmy, nie wyobrażałem sobie życia bez niej... Kochałem ją, ale to była miłość rutynowa. Byłem do tego przyzwyczajony, robiłem to co zawsze, ale czułem coś nieco innego. W moim życiu pojawił się ktoś ważniejszy... Dwa ktosie - uśmiechnął się promiennie, a potem znów mnie pocałował, tym razem bardziej namiętnie. Moje serce na chwilę się zatrzymało, by załomotać z potrójną siłą. Czułem się jak w raju. Syn Posejdona delikatnie odsunął się ode mnie, a potem pocałował Leo. Byłem szczęśliwy, że mogę to oglądać. Szczęście moich ukochanych, nie wyklucza mojego szczęścia. Chyba po raz pierwszy w życiu.
Gdy Percy i Leo odsunęli się od siebie, przywarliśmy do siebie z Leo. Nasz pocałunek był krótszy niż te z synem Posejdona, ale tak samo namiętny.
Jackson patrzył na nas z uśmiechem.
- To wy jesteście tymi ktosiami.
czwartek, 15 maja 2014
wtorek, 13 maja 2014
Rozdział I: Percy
Rozdział przepisany ponownie przez autorkę z powodu załamania jego stanem :')
~Jólz
***
- Zawsze się martwił - wybełkotał Leo.
- Cicho - Nico posłał mu ostrzegawcze spojrzenie - Wiesz przecież...
- Co tu się dzieje? - przerwałem mu zdenerwowany. O co chodziło Leo? I czemu Nico zareagował tak gwałtownie? Przyjaciele zachowywali się wyjątkowo dziwnie. Przestałem jednak naciskać. Ostatnie, o czym wtedy myślałem, to nietypowe zachowanie herosów. Myśl o śmierci Annabeth przysłaniała mi wszystko. Znów zobaczyłem przed oczami jej piękną twarz. Łzy napłynęły mi do oczu. - Zresztą, nie ważne. Chcę pobyć teraz sam. Nie idźcie za mną - rzuciłem, po czym pospiesznie opuściłem Domek 3.
Ruszyłem w stronę plaży. Szum fal i zawsze pomagał mi się uspokoić. Miałem też cichą nadzieję na jakikolwiek sygnał od ojca. Kiedy usiadłem na wilgotnym piasku zdałem sobie jednak sprawę z tego, że Posejdon nie lubi Ateny i jej dzieci. Z myślą o pocieszeniu mogłem się więc pożegnać. Napłynęły do mnie obrazy związane z Annabeth i naszym związkiem. Nasze pierwsze spotkanie, kiedy karmiła mnie ambrozją, wspólna misja, pierwszy pocałunek w Labiryncie, niesamowity pocałunek pod wodą, spotkanie w Obozie Jupiter. Wspomnienia sprawiły, że w moich oczach pojawiły się łzy. Ukryłem twarz w dłoniach. Nie mogłem pogodzić się z myślą, że moja Mądralińska opuściła mnie na zawsze.
Siedziałem tam dość długo, odtwarzając w myślach każdy, najmniejszy fragment mojej znajomości z Annabeth. Kiedy zrobiło się chłodniej, a słońce chyliło się już ku zachodowi, wstałem i otrzepałem spodnie z piasku. Spojrzałem ostatni raz na wodę, kiedy mój żołądek dość gwałtownie o sobie przypomniał. Pomimo tego, że nie miałem apetytu, ruszyłem w stronę pawilonu jadalnego. Trafiłem akurat na kolację. Gdy wkroczyłem do pomieszczenia, rozmowy ucichły. Poczułem na sobie spojrzenia obozowiczów. Zapewne oczekiwali ode mnie strumieni łez, żałobnej mowy czy czegoś w tym stylu. Usiadłem przy swoim - pustym jak zwykle - stoliku i zacząłem smętnie przeżuwać hamburgera. Niebieska cola też nie poprawiła mi humoru. Opuściłem pawilon jako jeden z pierwszych i ruszyłem przed siebie.
Nawet nie wiem jak znalazłem się w lesie. Po prostu w pewnym momencie zobaczyłem, że zamiast budynków otaczają mnie drzewa. Wziąłem głęboki wdech, by poczuć zapach igliwia i żywicy. Usłyszałem szum wody i ruszyłem w stronę, z której on dochodził. Dotarłem do strumienia, do miejsca w którym kiedyś pokonałem Clarisse. Kolejna seria wspomnień uderzyła we mnie niczym tsunami. Usiadłem na brzegu wody, zdejmując buty i mocząc stopy. Miałem dość. Moja ukochana zmarła zaledwie wczoraj, a ja już tęskniłem za nią tak bardzo, że niewiele brakowało, bym sam się zabił, by do niej dołączyć.
Nagle wydało mi się, że słyszę ludzi. Wsłuchałem się więc w odgłosy lasu i faktycznie usłyszałem rozmowę toczącą się gdzieś nieopodal. Głosy wydały mi się dziwnie znajome, więc podniosłem się, pospiesznie założyłem buty i ruszyłem za dźwiękiem. Starałem się zachowywać tak cicho, jak tylko było to możliwe. Po krótkiej chwili zauważyłem dwie postaci stojące oparte o strzelistą sosnę. Gdy zbliżyłem się jeszcze bardziej, zobaczyłem, że są w siebie wtulone. Podszedłem jeszcze bliżej i usłyszałem już wyraźnie słowa rozmowy.
- Obydwoje go kochamy. Przecież nie możemy się nim podzielić.
- To może zostawmy go w spokoju?
- Dasz radę się przy nim powstrzymać?
- No... nie. A masz jakiś inny pomysł?
- Coś wymyślimy Leo. A na razie jesteśmy tylko ty i ja.
- Tylko ty i ja Nico.
Kiedy ich usta złączyły się w pocałunku, zamurowało mnie. Nico i Leo? Są razem? Nie mogłem w to uwierzyć. Wcześniej nie dawali niczego po sobie poznać! Wyszedłem zza linii drzew i spytałem z odczuwalnym zaskoczeniem w głosie.
- Co to ma znaczyć? Chłopaki, co wy robicie?
~Jólz
***
- Zawsze się martwił - wybełkotał Leo.
- Cicho - Nico posłał mu ostrzegawcze spojrzenie - Wiesz przecież...
- Co tu się dzieje? - przerwałem mu zdenerwowany. O co chodziło Leo? I czemu Nico zareagował tak gwałtownie? Przyjaciele zachowywali się wyjątkowo dziwnie. Przestałem jednak naciskać. Ostatnie, o czym wtedy myślałem, to nietypowe zachowanie herosów. Myśl o śmierci Annabeth przysłaniała mi wszystko. Znów zobaczyłem przed oczami jej piękną twarz. Łzy napłynęły mi do oczu. - Zresztą, nie ważne. Chcę pobyć teraz sam. Nie idźcie za mną - rzuciłem, po czym pospiesznie opuściłem Domek 3.
Ruszyłem w stronę plaży. Szum fal i zawsze pomagał mi się uspokoić. Miałem też cichą nadzieję na jakikolwiek sygnał od ojca. Kiedy usiadłem na wilgotnym piasku zdałem sobie jednak sprawę z tego, że Posejdon nie lubi Ateny i jej dzieci. Z myślą o pocieszeniu mogłem się więc pożegnać. Napłynęły do mnie obrazy związane z Annabeth i naszym związkiem. Nasze pierwsze spotkanie, kiedy karmiła mnie ambrozją, wspólna misja, pierwszy pocałunek w Labiryncie, niesamowity pocałunek pod wodą, spotkanie w Obozie Jupiter. Wspomnienia sprawiły, że w moich oczach pojawiły się łzy. Ukryłem twarz w dłoniach. Nie mogłem pogodzić się z myślą, że moja Mądralińska opuściła mnie na zawsze.
Siedziałem tam dość długo, odtwarzając w myślach każdy, najmniejszy fragment mojej znajomości z Annabeth. Kiedy zrobiło się chłodniej, a słońce chyliło się już ku zachodowi, wstałem i otrzepałem spodnie z piasku. Spojrzałem ostatni raz na wodę, kiedy mój żołądek dość gwałtownie o sobie przypomniał. Pomimo tego, że nie miałem apetytu, ruszyłem w stronę pawilonu jadalnego. Trafiłem akurat na kolację. Gdy wkroczyłem do pomieszczenia, rozmowy ucichły. Poczułem na sobie spojrzenia obozowiczów. Zapewne oczekiwali ode mnie strumieni łez, żałobnej mowy czy czegoś w tym stylu. Usiadłem przy swoim - pustym jak zwykle - stoliku i zacząłem smętnie przeżuwać hamburgera. Niebieska cola też nie poprawiła mi humoru. Opuściłem pawilon jako jeden z pierwszych i ruszyłem przed siebie.
Nawet nie wiem jak znalazłem się w lesie. Po prostu w pewnym momencie zobaczyłem, że zamiast budynków otaczają mnie drzewa. Wziąłem głęboki wdech, by poczuć zapach igliwia i żywicy. Usłyszałem szum wody i ruszyłem w stronę, z której on dochodził. Dotarłem do strumienia, do miejsca w którym kiedyś pokonałem Clarisse. Kolejna seria wspomnień uderzyła we mnie niczym tsunami. Usiadłem na brzegu wody, zdejmując buty i mocząc stopy. Miałem dość. Moja ukochana zmarła zaledwie wczoraj, a ja już tęskniłem za nią tak bardzo, że niewiele brakowało, bym sam się zabił, by do niej dołączyć.
Nagle wydało mi się, że słyszę ludzi. Wsłuchałem się więc w odgłosy lasu i faktycznie usłyszałem rozmowę toczącą się gdzieś nieopodal. Głosy wydały mi się dziwnie znajome, więc podniosłem się, pospiesznie założyłem buty i ruszyłem za dźwiękiem. Starałem się zachowywać tak cicho, jak tylko było to możliwe. Po krótkiej chwili zauważyłem dwie postaci stojące oparte o strzelistą sosnę. Gdy zbliżyłem się jeszcze bardziej, zobaczyłem, że są w siebie wtulone. Podszedłem jeszcze bliżej i usłyszałem już wyraźnie słowa rozmowy.
- Obydwoje go kochamy. Przecież nie możemy się nim podzielić.
- To może zostawmy go w spokoju?
- Dasz radę się przy nim powstrzymać?
- No... nie. A masz jakiś inny pomysł?
- Coś wymyślimy Leo. A na razie jesteśmy tylko ty i ja.
- Tylko ty i ja Nico.
Kiedy ich usta złączyły się w pocałunku, zamurowało mnie. Nico i Leo? Są razem? Nie mogłem w to uwierzyć. Wcześniej nie dawali niczego po sobie poznać! Wyszedłem zza linii drzew i spytałem z odczuwalnym zaskoczeniem w głosie.
- Co to ma znaczyć? Chłopaki, co wy robicie?
niedziela, 11 maja 2014
Prolog
Ta randka miała być udana. Żadnych potworów, żadnych problemów. Tylko oni we dwoje. Percy miał wszystko perfekcyjnie przygotowane. Czekał. Jeszcze minuta. Wybiła równo 18.00. Annabeth się nie zjawiła. Zaczął się niepokoić. Była przecież najbardziej punktualną osobą jaką znał. Nadal wierzył w to, że coś ją po prostu zatrzymało. Czekał.
Minęło pół godziny, a potem jeszcze raz tyle. Wtedy jakaś kulejąca postać zaczęła ku niemu iść. Lekko wystraszony podszedł do niej i z trudem rozpoznał w tej osobie swoją dziewczynę. Była bardzo poturbowana. Na ostatnim oddechu wyszeptała mu do ucha "Przepraszam" i osunęła mu się bezwładnie na ramiona.
- Annabeth! Co się stało? - spytał Percy roztrzęsionym głosem. Nie uzyskał odpowiedzi. Dziewczyna już nie oddychała. Łzy strumieniami spływały po policzkach syna Posejdona. Czemu wcześniej się nie zorientował, że coś jest nie tak? Czemu nie poszedł jej szukać?
- To ja przepraszam - wyszeptał łamiącym się głosem. Nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Łzy napłynęły mu do oczu. Podniósł delikatnie dziewczynę i przywołał Mrocznego. Pegaz niósł ich do Obozu Herosów.
Wylądowali na polanie, obok ćwiczących się w boju Leo i Nico.
- Co się stało? - spytał Leo, gdy tylko ich zobaczył.
- Nie wiem - Percy pokręcił głową. - Annabeth, ona...
- Nie żyje - dokończył Nico.
Mimo, że Percy od razu wiedział, że Ann już umarła, słowa wypowiedziane przez syna Hadesa wstrząsnęły nim. Zachwiał się, a łzy płynęły mu jeszcze szybciej.
Tego wieczoru przy ognisku spalono szaro-błękitny całun z wyhaftowaną sową. Wszyscy byli pogrążeni w żałobie po stracie jednej z największych herosek. Jednak nikt nie był tak załamany jak Percy. Nico i Leo starali się go pocieszyć, jednak łzy nadal płynęły mu po policzkach.
Syn Hefajstosa i syn Hadesa bojąc się o niego, odprowadzili go do domku numer 3.
- Muszę iść pomóc rodzeństwu w kuźni - powiedział Leo i odbiegł.
Nico i Percy weszli do domku. Nico przyglądał się synowi Posejdona swoimi brązowymi oczami.
- Jeśli chcesz mogę z tobą zostać - powiedział. - Nie chcę, żebyś zrobił sobie krzywdę.
Chłopak przytulił głowę do poduszki i załkał. Zanim zasnął, usłyszał, że Valdez i di Angelo rozmawiają o czymś ożywionymi głosami.
Jednak nie obchodziło go, o czym, ani kiedy Leo wrócił, myślał tylko o jego Annabeth i o tym, że już nigdy jej nie zobaczy.
* * *
Gdy się obudził chłopcy spali na podłodze w jego domku. Byli tu całą noc? Jakie to szczęście w nieszczęściu mieć takich przyjaciół. Wstał ostrożnie i poszedł się odświeżyć.
Gdy wrócił, Valdez i di Angelo już nie spali.
- O jesteś. Martwiłem się - powiedział Nico.
- Co tak się o mnie martwisz? Nie zabiję się - powiedział Percy.
- Zawsze się martwił - wybełkotał Leo.
- Cicho - Nico posłał mu ostrzegawcze spojrzenie - Wiesz przecież...
- Co tu się dzieje? - przerwał mu Percy.
Minęło pół godziny, a potem jeszcze raz tyle. Wtedy jakaś kulejąca postać zaczęła ku niemu iść. Lekko wystraszony podszedł do niej i z trudem rozpoznał w tej osobie swoją dziewczynę. Była bardzo poturbowana. Na ostatnim oddechu wyszeptała mu do ucha "Przepraszam" i osunęła mu się bezwładnie na ramiona.
- Annabeth! Co się stało? - spytał Percy roztrzęsionym głosem. Nie uzyskał odpowiedzi. Dziewczyna już nie oddychała. Łzy strumieniami spływały po policzkach syna Posejdona. Czemu wcześniej się nie zorientował, że coś jest nie tak? Czemu nie poszedł jej szukać?
- To ja przepraszam - wyszeptał łamiącym się głosem. Nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Łzy napłynęły mu do oczu. Podniósł delikatnie dziewczynę i przywołał Mrocznego. Pegaz niósł ich do Obozu Herosów.
Wylądowali na polanie, obok ćwiczących się w boju Leo i Nico.
- Co się stało? - spytał Leo, gdy tylko ich zobaczył.
- Nie wiem - Percy pokręcił głową. - Annabeth, ona...
- Nie żyje - dokończył Nico.
Mimo, że Percy od razu wiedział, że Ann już umarła, słowa wypowiedziane przez syna Hadesa wstrząsnęły nim. Zachwiał się, a łzy płynęły mu jeszcze szybciej.
Tego wieczoru przy ognisku spalono szaro-błękitny całun z wyhaftowaną sową. Wszyscy byli pogrążeni w żałobie po stracie jednej z największych herosek. Jednak nikt nie był tak załamany jak Percy. Nico i Leo starali się go pocieszyć, jednak łzy nadal płynęły mu po policzkach.
Syn Hefajstosa i syn Hadesa bojąc się o niego, odprowadzili go do domku numer 3.
- Muszę iść pomóc rodzeństwu w kuźni - powiedział Leo i odbiegł.
Nico i Percy weszli do domku. Nico przyglądał się synowi Posejdona swoimi brązowymi oczami.
- Jeśli chcesz mogę z tobą zostać - powiedział. - Nie chcę, żebyś zrobił sobie krzywdę.
Chłopak przytulił głowę do poduszki i załkał. Zanim zasnął, usłyszał, że Valdez i di Angelo rozmawiają o czymś ożywionymi głosami.
Jednak nie obchodziło go, o czym, ani kiedy Leo wrócił, myślał tylko o jego Annabeth i o tym, że już nigdy jej nie zobaczy.
* * *
Gdy się obudził chłopcy spali na podłodze w jego domku. Byli tu całą noc? Jakie to szczęście w nieszczęściu mieć takich przyjaciół. Wstał ostrożnie i poszedł się odświeżyć.
Gdy wrócił, Valdez i di Angelo już nie spali.
- O jesteś. Martwiłem się - powiedział Nico.
- Co tak się o mnie martwisz? Nie zabiję się - powiedział Percy.
- Zawsze się martwił - wybełkotał Leo.
- Cicho - Nico posłał mu ostrzegawcze spojrzenie - Wiesz przecież...
- Co tu się dzieje? - przerwał mu Percy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)