Rozdział przepisany ponownie przez autorkę z powodu załamania jego stanem :')
~Jólz
***
- Zawsze się martwił - wybełkotał Leo.
- Cicho - Nico posłał mu ostrzegawcze spojrzenie - Wiesz przecież...
- Co tu się dzieje? - przerwałem mu zdenerwowany. O co chodziło Leo? I czemu Nico zareagował tak gwałtownie? Przyjaciele zachowywali się wyjątkowo dziwnie. Przestałem jednak naciskać. Ostatnie, o czym wtedy myślałem, to nietypowe zachowanie herosów. Myśl o śmierci Annabeth przysłaniała mi wszystko. Znów zobaczyłem przed oczami jej piękną twarz. Łzy napłynęły mi do oczu. - Zresztą, nie ważne. Chcę pobyć teraz sam. Nie idźcie za mną - rzuciłem, po czym pospiesznie opuściłem Domek 3.
Ruszyłem w stronę plaży. Szum fal i zawsze pomagał mi się uspokoić. Miałem też cichą nadzieję na jakikolwiek sygnał od ojca. Kiedy usiadłem na wilgotnym piasku zdałem sobie jednak sprawę z tego, że Posejdon nie lubi Ateny i jej dzieci. Z myślą o pocieszeniu mogłem się więc pożegnać. Napłynęły do mnie obrazy związane z Annabeth i naszym związkiem. Nasze pierwsze spotkanie, kiedy karmiła mnie ambrozją, wspólna misja, pierwszy pocałunek w Labiryncie, niesamowity pocałunek pod wodą, spotkanie w Obozie Jupiter. Wspomnienia sprawiły, że w moich oczach pojawiły się łzy. Ukryłem twarz w dłoniach. Nie mogłem pogodzić się z myślą, że moja Mądralińska opuściła mnie na zawsze.
Siedziałem tam dość długo, odtwarzając w myślach każdy, najmniejszy fragment mojej znajomości z Annabeth. Kiedy zrobiło się chłodniej, a słońce chyliło się już ku zachodowi, wstałem i otrzepałem spodnie z piasku. Spojrzałem ostatni raz na wodę, kiedy mój żołądek dość gwałtownie o sobie przypomniał. Pomimo tego, że nie miałem apetytu, ruszyłem w stronę pawilonu jadalnego. Trafiłem akurat na kolację. Gdy wkroczyłem do pomieszczenia, rozmowy ucichły. Poczułem na sobie spojrzenia obozowiczów. Zapewne oczekiwali ode mnie strumieni łez, żałobnej mowy czy czegoś w tym stylu. Usiadłem przy swoim - pustym jak zwykle - stoliku i zacząłem smętnie przeżuwać hamburgera. Niebieska cola też nie poprawiła mi humoru. Opuściłem pawilon jako jeden z pierwszych i ruszyłem przed siebie.
Nawet nie wiem jak znalazłem się w lesie. Po prostu w pewnym momencie zobaczyłem, że zamiast budynków otaczają mnie drzewa. Wziąłem głęboki wdech, by poczuć zapach igliwia i żywicy. Usłyszałem szum wody i ruszyłem w stronę, z której on dochodził. Dotarłem do strumienia, do miejsca w którym kiedyś pokonałem Clarisse. Kolejna seria wspomnień uderzyła we mnie niczym tsunami. Usiadłem na brzegu wody, zdejmując buty i mocząc stopy. Miałem dość. Moja ukochana zmarła zaledwie wczoraj, a ja już tęskniłem za nią tak bardzo, że niewiele brakowało, bym sam się zabił, by do niej dołączyć.
Nagle wydało mi się, że słyszę ludzi. Wsłuchałem się więc w odgłosy lasu i faktycznie usłyszałem rozmowę toczącą się gdzieś nieopodal. Głosy wydały mi się dziwnie znajome, więc podniosłem się, pospiesznie założyłem buty i ruszyłem za dźwiękiem. Starałem się zachowywać tak cicho, jak tylko było to możliwe. Po krótkiej chwili zauważyłem dwie postaci stojące oparte o strzelistą sosnę. Gdy zbliżyłem się jeszcze bardziej, zobaczyłem, że są w siebie wtulone. Podszedłem jeszcze bliżej i usłyszałem już wyraźnie słowa rozmowy.
- Obydwoje go kochamy. Przecież nie możemy się nim podzielić.
- To może zostawmy go w spokoju?
- Dasz radę się przy nim powstrzymać?
- No... nie. A masz jakiś inny pomysł?
- Coś wymyślimy Leo. A na razie jesteśmy tylko ty i ja.
- Tylko ty i ja Nico.
Kiedy ich usta złączyły się w pocałunku, zamurowało mnie. Nico i Leo? Są razem? Nie mogłem w to uwierzyć. Wcześniej nie dawali niczego po sobie poznać! Wyszedłem zza linii drzew i spytałem z odczuwalnym zaskoczeniem w głosie.
- Co to ma znaczyć? Chłopaki, co wy robicie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz